fot.Katarzyna Paskuda
12-10-2017

Mogę robić to, co kocham


Z Lane'em McCrayem, liderem zespołu LaBouche, gwiazdą lat 90 rozmawia Katarzyna Paskuda.

Wiele kobiet wciąż patrzy na Ciebie jak na symbol seksu. Jak się z tym czujesz?

Teraz, w wieku 55 lat, uważam, że to fantastyczne, ale kiedy byłem młodszy, wydawało mi się onieśmielające. Jako nastolatek byłem bardzo nieśmiały, cichy. Na scenie stawałem się inną osoba, miałem swego rodzaju alter ego. Poza sceną nie byłem tak pewny siebie, niekoniecznie uznawałem się za atrakcyjnego. W ogóle raczej nie myślałem o takich rzeczach. Ale to zainteresowanie kobiet było, i nadal jest, zdecydowanie schlebiające.

Kiedy podjąłeś decyzję, że chcesz robić karierę w branży muzycznej?

Rozpoczynając karierę miałem 30 lat, więc nie byłem już bardzo młody. Byłem jednak biednym chłopcem z Kentucky, i ja i Melanie (wokalistka La Bouche, która zginęła w katastrofie lotniczej w 2001 r. – przyp. red) pochodziliśmy z bardzo skromnych domów, więc sława i sukces były dla mnie czymś kompletnie nowym. Nagle miałem świat na wyciągnięcie dłoni, ktoś się mną opiekował, ktoś woził mnie w różne miejsca, ktoś pytał, czy na pewno niczego nie potrzebuję. Cieszę się, że stało się to kiedy byłem dojrzałym człowiekiem, a nie kiedy miałem 18, czy 20 lat. Człowiek w tak młodym wieku nie umie sobie radzić z sukcesem. Minęło już ponad 20 lat i błogosławieństwem jest, że wciąż z powodzeniem występuję na scenie, ponieważ niektórzy są na niej tylko chwilowo – dziś występują, są popularni, hołubieni, a jutro ich nie ma.

Pamiętam, kiedy miałam piętnaście lat, tańczyłam do „Be My Lover” w moim domu…

A ja jako piętnastolatek byłem zakochany w Donnie Summer…

Swój pierwszy singiel, jako La Bouche, nagraliście z Frankiem Farian, który pracował z Boney M i Milli Vanilli. Jak to się stało?

Melanie i ja zaczęliśmy razem śpiewać w cover bandzie. Graliśmy piosenki swoich ulubionych artystów, Michaela Jacksona, Whitney Houston, Prince’a. Zapytała, czy byłbym zainteresowany zrobieniem z nią projektu. Zgodziłem się. Producentami byli Ulli Brenner i Amir Saraf, którzy napisali „Sweet Dreams” i „Be My Lover”. Więc spotkaliśmy się z Frankiem Farianem i podpisaliśmy z nim kontrakt. Po skandalu z Milli Vanilli,(„Wokaliści” zespołu Morvan i Pilatus nie uczestniczyli w nagrywaniu płyty, a jedynie występowali w teledyskach. Zespołowi odebrano nagrodę Grammy.- przyp. Red.), Farian szukał ludzi, którzy faktycznie potrafią śpiewać. I trafił na nas.

Ta afera była prawdziwa? To naprawdę nie oni śpiewali?

Nie, nie oni. Byli tylko twarzami sprzedającymi produkt. Co ciekawe, jeden z nich, który jeszcze żyje, Fab, ma bardzo dobry głos i nie wiem, dlaczego Frank tego nie wykorzystał. Ale jest to niestety powszechne zjawisko w przemyśle muzycznym. Wytwórnie chcą kogoś młodego i dobrze wyglądającego w teledysku, a wielu świetnych piosenkarzy nie spełnia tych wymogów wizualnych i przez to nie może osiągnąć sukcesu. Ale uwielbiam pracować z Frankiem, dalej jestem z nim w kontakcie.

Skąd wzięła się nazwa zespołu – La Bouche?

To był pomysł Franka. Melanie i ja często narzekaliśmy na stroje, które dla nas wybierał i kwestionowaliśmy jego pomysły, więc któregoś dnia powiedział: „Macie niewyparzone usta, nazwijmy grupę The Mouth”. Nie podobało nam się to, bo nie brzmiało przyjemnie, nie było zbyt dźwięczne. W końcu zdecydowaliśmy się na La Bouche, co po francusku oznacza usta właśnie.

Jak radzisz sobie ze sławą? Po tylu latach chyba trochę już przycichła?

To zaskakujące, ale dalej jest szalona. To co się zmieniło, to moje podejście do popularności. Wiele się przez lata nauczyłem. Na początku mojej kariery było to wykańczające, ponieważ ja i Melanie praliśmy swoje ubrania, robiliśmy swoje zakupy, spacerowaliśmy, pod nieustannym ostrzałem obiektywów i kamer. Dziwnie było cały czas być obserwowanym. To, jak się wychowywałem, nie przygotowało mnie na życie w blasku reflektorów. Teraz wiem, jak sobie radzić z tym zainteresowaniem, jak je kontrolować.

fot Katarzyna Paskuda
fot Katarzyna Paskuda

Czy Twoją dzisiejszą aktywność na scenie możemy traktować jak wielki comeback?

Tak naprawdę nigdy nie zszedłem ze sceny. Po tym, jak Melanie umarła, potrzebowałem trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć. Potem znowu zacząłem pracować. Otworzyłem dwie restauracje w rodzinnym Kentucky i byłem bardzo skupiony na zapewnieniu im sukcesu. Dalej byłem też w wojsku, przeszedłem na emeryturę dopiero w maju. Teraz jestem skupiony tylko na muzyce.

Pracujesz nad czymś w tej chwili?

Chwilowo nad niczym nowym, ale pracuję nad rocznicową edycją „Be My Lover”. Mamy 19 nowych mixów/wersji stworzonych we współpracy z różnymi producentami, w tym ze Stone Bridgem. Najprawdopodobniej będzie to dopracowane i wydane w ciągu najbliższych miesięcy.

Śpiewasz teraz z młodą dziewczyną, Sophie. Jak ją oceniasz?

Pracowałem wcześniej z innymi dziewczynami. Ta, z którą pracowałem najdłużej, wzięła urlop, żeby urodzić dziecko. Kolejna miała nowotwór i musiała poddać się leczeniu. Potem poznałem Sophie i nasza relacja jest elektryczna, prawdziwa, mamy bardzo dobrą chemię. Myślę, że na razie zostanę przy Sophie i zobaczę, co z tego wyjdzie. Zaczęliśmy razem pracować trochę ponad rok temu. Byłem w Budapeszcie, gdzie promowałem swoją solową twórczość. Sophie śpiewała chórki w zespole, z którym grałem. Usłyszałem jej głos i poczułem się, jakbym słuchał Melanie.

Co łączyło Cię z Melanie?

Melanie była przyjaciółką, ale czułem się, jakbyśmy byli małżeństwem, ponieważ spędzaliśmy ze sobą całe dnie, tygodnie, miesiące. Śmialiśmy się i płakaliśmy i świetnie się razem bawiliśmy. Miała niezwykłą siłę, piękną duszę. Śmierć kogoś, z kim było się blisko jest zawsze trudna. To tragiczne, że opuściła nas tak wcześnie.

Ale wcześniej opuściła też zespół…

Rozumiałem tę decyzję, chciała się rozwijać i robić rzeczy po swojemu a Frank Farian jest osobą, która narzuca swoją wizję, wie dokładnie, czego chce i jak chce, żeby coś było zaśpiewane. Na pewnym etapie kariery Melanie tego nie chciała. A ja byłem pewnie jedną z pierwszych osób, które kupiły jej solową płytę, kiedy została wydana.

Kiedy spoglądasz wstecz, jak oceniasz swój sukces, karierę?

To był wielki sukces. 12 milionów sprzedanych płyt to coś, czego nikt nie spodziewa się po zupełnie nowym artyście. Ale ja zawsze chciałem po prostu pracować, być pracującym muzykiem. Nie marzyłem o popularności, występach w telewizji, dominować na listach przebojów. Ilość pracy, którą wykonaliśmy przez lata, mając tylko jedną płytę, jest niesamowita. Ludzie dalej znają nasze piosenki, dalej nas rozpoznają. Bardzo dużo wsparcia otrzymujemy od Polaków mieszkających w Stanach. Gdybym miał żyć gdziekolwiek oprócz miejsca, w którym mieszkam teraz, zamieszkałbym w Polsce. Ludzie tutaj są bardzo prawdziwi, zawsze bardzo mili.

To nie jest Twoja pierwsza wizyta w Polsce…

Byłem w Polsce wiele razy. Pamiętam, że świetnie bawiłem się w klubie Enklawa w Warszawie. Koncert w Sopocie był prawdopodobnie najlepszym koncertem, jaki zagraliśmy. Melanie miała na sobie czerwony strój, ja czarny – to było chyba Versace. Moja (wtedy) dziewczyna śpiewała chórki. Świetnie się bawiliśmy na tym koncercie. Przyjazdy do Polski zawsze są świetne. W innych krajach często coś było nie tak w hotelach, w których się zatrzymywaliśmy. Mówiono nam, że mamy zabrać tyłki na zewnątrz i po prostu podpisywać autografy. Nigdy nie doświadczyliśmy czegoś takiego w Polsce. Zagraliśmy tu na wielu festiwalach w latach 90. We wrześniu wrócimy, żeby zagrać „Be My Lover” na meczu piłki nożnej. Polska jest wspaniała i nie mówię tego tylko dlatego, że tu jesteśmy. Zawsze mówię tak o Polsce i Węgrzech – te dwa kraje bardzo wspierają nas i naszą muzykę.

A Polki?

To nie wymaga komentarza, Polki są bardzo ładne. Nie wiem, czy to coś w wodzie sprawia, że jesteście prześliczne, ale jest w was pewna klasa i wyrafinowanie, które przyciągają. Kocham wszystkie kobiety – blondynki, brunetki, rude, krótkowłose, długowłose. Ale tą, która naprawdę ma moje serce, jest moja żona.

Byłeś w US Air Force, zanim dołączyłeś do La Bouche. Jak to się stało? Dlaczego znalazłeś się w Niemczech i skąd pomysł na osiedlenie się w nich?

Dołączyłem do lotnictwa w 1980 r. Stacjonowałem w New Jersey, potem zostałem wysłany do Turcji na dwa lata, wtedy urodziła się moja córka, potem pojechałem do Texasu, na Alaskę i do Korei. W 1991 r. przyjechałem do Niemiec. Między 1993 a 1994 r. rząd Stanów Zjednoczonych zaczął likwidować swoje bazy militarne. Postanowiłem podpisać kontrakt z Frankiem, więc opuściłem lotnictwo i zostałem w Niemczech.

Jakie są Twoje marzenia i plany na najbliższą przyszłość?

Moja codzienność jest realizacją moich marzeń. W tej chwili chcę jedynie kontynuować szczęśliwe, spełnione życie z rodziną i przyjaciółmi. I móc dalej dzielić się muzyką z ludźmi. Poznałem wokalistę Londonbeat, Jimmy’ego, ma 76 lat i jest na scenie pełen energii. Mam nadzieję, że też taki będę w jego wieku. Myślę, że jestem na dobrej drodze.

A co na to Twoja rodzina? Może masz w planach kolejne dziecko?

Nie, myślę, że jestem na to za stary. Uwielbiam dzieci, ale za 20 lat będę miał 75 lat. Nie mogę wyobrazić sobie, że moje dziecko prosi, żebym zagrał z nim w koszykówkę, a ja nie jestem fizycznie w stanie tego zrobić. No i mam już wnuka. Zajmuję się swoją rodziną i bardzo to lubię. Biorąc pod uwagę wszystko, co dzieje się na świecie, czuję się błogosławiony, bo mogę robić, to co kocham i utrzymywać ludzi, których kocham. .

Mogę robić to, co kocham


fot.Katarzyna Paskuda
  • fot.Katarzyna Paskuda
  • fot.Katarzyna Paskuda
  • fot.Katarzyna Paskuda

zobacz inne

  • KSIĘŻNICZKA, NIEKSIĘŻNICZKA

  • DZIWAK I SZCZĘŚCIARZ

  • SZCZĘŚCIU TRZEBA POMAGAĆ 

  • PASJA, PREDYSPOZYCJE, WARSZTAT