Fot. Katarzyna Paskuda
08-10-2017

PASJA, PREDYSPOZYCJE, WARSZTAT

Z Mateuszem Borkiem, komentatorem sportowym, rozmawiała Katarzyna Paskuda

 

Onieśmielasz mnie trochę

Dlaczego?

Bo jesteś profesjonalistą w swoim fachu, przez wielu uznawanym za najlepszego komentatora piłki nożnej w Polsce. To trochę mnie sparaliżowało. A jak Ty się czujesz, kiedy ktoś tak o Tobie mówi?

Komplementy w życiu są…

Miłe?

Miłe, natomiast wydaje mi się, że akurat w moim zawodzie trzeba podchodzić do każdej kolejnej transmisji, każdego kolejnego meczu, jak do zawodów sportowych, tzn z dużym poczuciem pokory i przeświadczeniem, że to twój najważniejszy mecz, najważniejsza transmisja, najważniejsze studio i wiele zależy od tego, jak jesteś przygotowany. Dokładnie tak, jak mówi się w wypadku piłkarza – jest tak dobry, jak jego ostatni mecz. To, co robił 5 czy 10 lat temu odchodzi w niepamięć. Tak samo jest w naszym zawodzie. Myślę, że nie da się być komentatorem sportowym na wysokim poziomie, jeśli wymyślisz sobie, że chcesz pracować w telewizji, bo wiąże się to z rozpoznawalnością, niezłymi pieniędzmi, a ponad tymi argumentami nie ma pasji. Żeby się w tym zawodzie sprawdzić, trzeba spełnić kilka podstawowych warunków i najważniejszym z nich jest właśnie posiadanie pasji. Od niej się wszystko zaczyna. Miałem w swoim życiu taki okres, że wykładałem na Uniwersytecie Wrocławskim i zawsze tłumaczyłem swoim studentom, że niezależnie od tego, co się w życiu robi, trzeba mieć pasję. Nawet jeśli wiesz, że chcesz się zajmować dziennikarstwem sportowym, to musisz mieć ze dwie, trzy rzeczy, którymi się będziesz od tej codzienności odbijał. I ja na przykład poszedłem ostatnio na Jezioro Łabędzie do Teatru Wielkiego, mimo że była akurat ostatnia kolejka ligi polskiej. Nastawiłem sobie nagrywanie, bo wiedziałem, że kolejnego weekendu ze sportem już nie dam rady znieść. Muszę od czasu do czasu poczuć coś innego, spotkać inne towarzystwo, sam w sobie coś innego pobudzić, inne rejony. Nie chcę się obracać tylko w tym gronie w którym na co dzień pracuję.

Co poza pasją?

Dokształcanie się i warsztat. Świat idzie do przodu, kibic jest coraz mądrzejszy, ma dostęp do internetu, więc i Ty komentując musisz wiedzieć coraz więcej na temat tego, co się dzieje na boisku. Zaczynałem pracę 21 lat temu, nie było internetu i opierałem swój research na rozmowach telefonicznych, na wiadomościach z pierwszej ręki.

Czyli musisz być mądrzejszy od kibica? Mieć od niego większą wiedzę?

Absolutnie nie jest to możliwe (śmiech). Nie ma szans, żebym był mądrzejszy od niektórych kibiców w sensie np. znajomości specyfiki danego klubu. Bo jeśli ktoś jest maniakiem Manchesteru United, to codziennie czyta 10 stron poświęconych temu klubowi. Komentator musiałby być obsesyjnie związany z 20 czy 30 klubami…

A Ty jesteś z jakimś związany?

 Realem Madryt od dziecka. Ale wiesz, kiedyś w telewizji nie można było obejrzeć meczu np. Real – Barcelona, co sprawiało, że nie było takich animozji kibicowskich z jakimi mamy do czynienia dziś. Bo teraz, jak sobie np. dyskutujemy z kibicami w mediach społecznościowych przy okazji Grand Derby o niuansach klubowych, to czasem jakiś kibic Barcelony nie wytrzymuje i mnie zaatakuje…

A Ty się dajesz wkręcać w takie rzeczy?

Generalnie jestem nieobecny na facebooku

Zauważyłam, ale masz fanpage

Tak? To nic mi o tym nie wiadomo. Moja żona kilka razy pisała do facebooka z prośbą o usunięcie wszystkiego, co jest związane z moją osobą, bo ja tego nie zakładałem.

Nie uważasz, że jednak powinieneś mieć profil? Jesteś popularny, rozpoznawalny.

Postawiłem na Tweetera, bo jest bardziej profesjonalny. Nie założyłem go w celach komercyjnych, tylko chciałem mieć kontakt z kibicami. A ten kontakt rodzi także krytykę, ona jest wpisana w mój zawód.

Na początku swojej kariery zawodowej brałeś do siebie bardzo negatywne opinie na swój temat?

Karierę, to miał Zbigniew Boniek, ja mam przygodę z mikrofonem.

Ja tego tak nie widzę. Ale wracając do komentarzy…

Jeśli ktoś ma uwagi merytoryczne, a jest kilka osób w moim życiu, których uwagi bardzo sobie cenię, w pierwszej kolejności uwagi mojego ojca, takie warsztatowe… Właśnie, bo o tym nie wspomniałem, trzeba mieć do wykonywania zawodu komentatora predyspozycje warsztatowe – głosowe, artykulacyjne. Mój tata ma wiedzę na ten temat, wygrał kilka konkursów recytatorskich, lata spędził pracując w teatrze, więc jak coś tam mu się nie zgadza w moich artykulacjach, to dzwoni i mnie poprawia. Mam też taką przyjemność, że moim przyszywanym wujkiem, ale bardzo bliskim, jest Artur Barciś – mistrz słowa, ale maniak piłki. I na jego wsparcie też zawsze mogę liczyć.

Masz w gruncie rzeczy sporo związków ze światem artystycznym…

Trochę się moje drogi krzyżują z artystami, faktycznie. Tata przez 12 l at był dyrektorem teatru…

Ale Ty też masz epizod w filmie… To był przypadek, czy Cię ciągnęło w tę stronę?

Absolutnie kwestia towarzyska. Kumplowałem się przez całe lata z Olafem Lubaszenką. Zadzwonił do mnie któregoś dnia i mówi: Przyjedź jutro pod most na 5.00 rano, zagrasz w scenie. Pytam go: Co będę mówił? On, że nic. No to przyjechałem. A Olaf stwierdził, że przemyślał sprawę przez noc, napisał mi kwestię i będę gangsterem intelektualistą. Więc zagrałem w tej jednej scenie. Bardzo fajna przygoda, która pomogła mi zrozumieć, dlaczego kino polskie nie może być jak kino amerykańskie. Uświadomiło mi to, jak ogromne ograniczenia budżetowe mają nasi twórcy. A wracając do moich artystycznych powiązań, to jest tak, że sport był moją pasją od dziecka, ale sport był zupełnie nie z domu Mateusza Borka.

No to skąd się wziął?

Z podwórka, ze szkoły. Zawsze lubiłem rywalizować. Dębica była takim specyficznym miasteczkiem, była pierwsza liga w piłce nożnej, pierwsza liga w boksie i w zapasach.

A nie myślałeś, żeby robić coś w sporcie profesjonalnie?

Trenowałem trochę amatorsko, ale w którymś momencie zrozumiałem, że nie wystarczy mi talentu, żeby to robić dobrze. Generalnie bardzo szybko zacząłem podejmować decyzje dotyczące swojego życia. Wiedziałem, że nie mam szans być zawodowym sportowcem, to dałem spokój. Tak samo szybko zdałem sobie sprawę, że nie będę wybitnym muzykiem i zrezygnowałem ze szkoły muzycznej. Przyjechałem na koncert Grappellego do Warszawy, zobaczyłem jak on frazuje, gra na skrzypcach i po 10 latach gry na instrumencie zrezygnowałem z niego z dnia na dzień.

Długo grałeś

Tak, ale to była bardziej aspiracja mojego ojca. Ja od 5 roku życia wiedziałem, że będę komentatorem sportowym. A te wszystkie mniejsze przygody artystyczne przygotowały mnie warsztatowo do tego, co dziś robię. Liznąłem trochę sportu amatorsko, co pozwoliło mi nabrać pewności, że ten sport jest w moim życiu bardzo ważny, ale też, dzięki obcowaniu ze sztuką, wszystkie narzędzia, nad którymi ludzie muszą zazwyczaj bardzo mocno pracować, ja miałem wypracowane z dzieciństwa. Od dziecka miałem też kontakt z publicznością, więc wystąpienia nie stanowiły dla mnie większego problemu.

Czyli tata pośrednio miał ogromny wpływ na Twoją karierę

Warsztatowo na pewno. Mój dom był trochę inny niż te dzisiejsze. Dziś rodzice owszem zajmują się dzieckiem mądrze do pewnego momentu, ale potem uciekają do komórki, do komputera. Mój tata wracał do domu z teatru o 20.00 i do późnych godzin nocnych potrafiliśmy rozmawiać. Nie chcę mówić, że za każdym razem o rzeczach ważnych, ale faktycznie potrafiliśmy dwie godziny rozmawiać o inscenizacji „Krzeseł” Ionesco.

Ile miałeś wtedy lat?

13-15, co tydzień byłem wtedy w teatrze, oglądałem kilkadziesiąt spektakli rocznie, jeździłem z tatą na wszystkie festiwale, dotknąłem Piwnicy Pod Baranami. Gadaliśmy z ojcem nieustannie. Tak jak wspomniałem, od „Krzeseł” po cierpienia młodego Mateusza, bo musiałem przecież opowiedzieć komuś o swoich przeżyciach miłosnych.

Byłeś kochliwy?

Na studiach lubiłem rozmawiać z dziewczynami (śmiech)

Czyli jesteś komunikatywny…

To podstawa w moim zawodzie. Zawsze miałem dobrą rękę do ludzi i szerokie spektrum znajomych. Nawet moi rodzice, którzy byli bardzo poważanymi osobami w Dębicy, dziwili się, skąd ja znam tylu ludzi. A ja po prostu nie lubiłem siedzieć w jednym miejscu, lubiłem mieć więcej zajęć. Nie byłem aniołem, robiłem głupoty, piłem trochę alkoholu jako małolat i znałem trochę osób z mało grzecznego środowiska i pewnie niektóre z tych znajomości przetrwały do dziś. Znam ludzi w całej Polsce, nigdy nie mam takiej sytuacji, że gdzieś jadę i nie mam w tym mieście w którym jestem do kogo zadzwonić, żeby z kimś pogadać, wyjść na kolację. To jest związane z całym spektrum mojej działalności, nie tylko dziennikarskiej. Kiedyś prowadziłem bogate życie towarzyskie.

Od zawsze jesteś związany z Polsatem?

A skąd. Do Polsatu przyszedłem z Canal + w 2000 r. Miałem taką zasadę, żeby nigdzie nie pracować dłużej niż 7 lat. I w Polsacie ją złamałem.

Skoro Ci tu dobrze…

Mam takiego prezesa, który lubi ludzi, lubi swoich pracowników, to pomaga pracować. W Polsacie nikt nigdy nie czynił zamachów na dziennikarską niezależność, ani prezes, ani mój bezpośredni przełożony, nikt nigdy nie przyszedł do mnie i nie powiedział: tego człowieka nie możesz zaprosić, tego musisz pochwalić, o to nie możesz zapytać.

Ale konsultujesz z nimi, jeśli jakiś pomysł przychodzi Ci do głowy?

Konsultuję decyzje strategiczne, na przykład dotyczące obsady komentatorskiej jakiegoś dużego turnieju. Natomiast nie ma czegoś takiego, jak konsultowanie pytań, które mam zadać gościowi, bo czasami mój szef nie wie nawet, kto jest gościem mojego programu.

 

Fot. Katarzyna Paskuda
Fot. Katarzyna Paskuda

Masz bardzo dużą wiedzę na temat piłkarzy reprezentacji Polski. Nie czujesz, że mógłbyś być ich trenerem?

Wiedza, którą mam, to coś zupełnie innego niż ta, której potrzebuje trener. Ale miałabym predyspozycje, żeby być dobrym agentem piłkarskim, niezłym dyrektorem sportowym. Zresztą miałem kilka razy propozycje – dawno temu z Wisły Kraków i z Legii Warszawa za poprzedniego zarządu. Podjęcie decyzji o takiej zmianie wiązało się dla mnie z zostawieniem dziennikarstwa. Wiedziałem, że nawet będąc blisko piłki, którą kocham, musiałbym zostać pracownikiem korporacyjnym. A ja się w tym nie za dobrze czuję. Wolę iść na obiad, niż na lunch, wolę kolację, niż diner, nie chcę mieć mailingu, feedbacku, briefingu. Zawsze bardzo sobie ceniłem wolny czas. Uważam, że można się w nim rozwijać. A w moim zawodzie bardzo ważne jest spotykanie się z ludźmi, kontakty nieformalne, interpersonalne. To one powodują, że się w jakimś sensie w tym zawodzie odróżniasz. Dziś informacja jest dostępna dla wszystkich, jest tylko modyfikowana, interpretowana, przerabiana, ale nie jest to nic nowego. A mnie nie interesują informacje z konferencji prasowych, bo to zawsze jest już dwa dni za późno. Żeby mieć dostęp do faktycznego newsa, do informacji, trzeba mieć dobry kontakt z ludźmi, trzeba mieć zbudowaną całą siatkę swoich informatorów i koneksji.

Z jednej strony mówisz o potrzebie budowania kontaktów, a z drugiej nie lubisz pozowania na ściankach, bywania na imprezach.

Nie lubię, ale tego nie krytykuję. Każdy ma inny pomysł na siebie, inne potrzeby.

Ale zasugerowałeś kiedyś, że trzeba nie mieć co robić, żeby po tych imprezach chodzić.

Nie mogę krytykować kogoś, kto dostaje pieniądze za to, żeby na tych imprezach bywać. Być może to jest czyjś pomysł na życie. W moim przypadku, kiedy 220 dni w roku jestem poza domem, śpię w hotelach, na walizkach, biorę udział w dużych wydarzeniach sportowych, to nie wyobrażam sobie, że wracam do Warszawy, jestem dwa dni w domu i zamiast czas spędzić z rodziną, biegnę na imprezę.

Jak Twoja rodzina znosi Twoją nieobecność?

Robiłem już to, co robię, kiedy poznałem moją żonę. Akceptowała taki stan rzeczy jako moja dziewczyna, narzeczona, teraz jako żona. To jest kwestia zaufania. Choć oczywiście miewamy trudniejsze chwile. Bo nawet jeśli kochasz i ufasz, to kiedy kogoś nie ma 200 dni w roku, czasem denerwujesz się, co się tam dzieje, gdzie on jest a Ciebie nie ma.

Może to dobrze, że dużo Cię nie ma. Możecie za sobą zatęsknić…

Myślę, że to jest recepta na nas. Kiedy czasem jestem 4- 5 dni w domu, wytwarza się jakieś takie napięcie i gdzieś między wierszami żona mi zadaje pytanie: Kiedy wyjedziesz? Przez moje częste nieobecności Joanna ma swój porządek, swoje przyzwyczajenia. A pojawiam się ja i wkrada się bałagan, pojawiają się oczekiwania. Zaburzam lekko porządek codzienności.

Zanim spotkałeś Joannę, spodziewałeś się, że przyjdzie taki moment, że zwiążesz się z kimś na stałe? Chciałeś się ustabilizować?

Nigdy wychodząc z domu do ludzi nie myślałem, że idę szukać żony. (śmiech)

Zmieniałeś często kobiety?

Miałem trochę krótszych, trochę dłuższych związków. Joannę poznałem prowadząc Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Joanna też pracowała przy imprezie i trochę ją zaczepiałem, ale nie była za bardzo mną zainteresowana.

Często tak zaczepiałeś kobiety na imprezach?

No zdarzało się (śmiech). Ale Joanna akurat była bardzo wyniosła i w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. To mi się spodobało. Narodził się we mnie wtedy myśliwy i uparłem się, żeby zdobyć chociaż jej numer telefonu. Poszliśmy na pierwszą randkę i generalnie była mną po niej załamana…

Czyli co, gwiazdorzenie Ci się włączyło, a Joannie się to nie spodobało?

Nie, chodziło o to, że ktoś ją podczas tej pierwszej randki zaczepił, a ja dość impulsywnie zareagowałem…

Biłeś się?

Nie pamiętam (śmiech). Ale Joanna się załamała i przez kolejne dwa tygodnie nie odbierała ode mnie telefonów. Ale powolutku, herbatkami, udało mi się Ją przekonać.

Jakie cechy powinna mieć wg Ciebie kobieta idealna?

Powinna być wrażliwa, wyrozumiała, cierpliwa, z poczuciem humoru. Nie umiałabym żyć z kimś, kto nie umie się śmiać.

Te cechy ma Twoja żona?

Ma jak najbardziej. Choć Jej charakter ewoluuje. Zrobiła się twardsza. Kiedy ją poznałem, była zdecydowanie bardziej spolegliwa. Zresztą, chyba w każdej kobiecie z każdym rokiem trwania związku rodzi się Aleksander Wielki Macedoński, czyli chęć zawłaszczania kolejnych ziem. Każda kobieta bada, ile jeszcze tego terytorium może wykroić dla siebie i zmniejszyć dla reszty świata. I to jest naturalne. Jeśli kobieta oddaje ci czas, swoje najlepsze lata, to trudno się dziwić, że stara się zapobiec sytuacji w której się znudzi, jak zabawka i facet pójdzie do innej piaskownicy. Wydaje mi się, że to też jest taki apel do mężczyzny, żeby pokazał, że mu zależy, żeby dojrzewał. Nie mówię tu, że kobieta powinna chcieć zmienić mężczyznę, bo na dłuższą metę w tych sprawach najistotniejszych się nie da. Dla mnie mądra kobieta, myśląca, która kocha swojego faceta, szanuje i akceptuje także jego pasję.

Ale kobieta też powinna mieć pasję

Dobrze, jak kobieta ma swoje zajęcie, swoich znajomych. Chociaż są kobiety, dla których pasją jest właśnie pielęgnacja ogniska domowego. Zawsze ceniłem sobie to, że moja żona akceptuje moją pracę, trudną do zniesienia, dla wielu pewnie nawet nie do zaakceptowania.

Wiesz, że kobiety Cię uwielbiają? Masz wiele fanek, mówią o Tobie w samych superlatywach. Ja podczas pierwszej rozmowy telefonicznej odniosłam wrażenie, że jesteś zasadniczy, może nawet trochę niemiły. A Twoje koleżanki ze stacji, które o Ciebie podpytywałam, powiedziały jednym głosem, że absolutnie się mylę, że jesteś cudowny…

Lubię ludzi, lubię z nimi rozmawiać, bez względu na płeć. To jedna z cech charakteru, która pozwala na zostanie dziennikarzem. Musisz umieć rozmawiać, musisz umieć słuchać. Kiedyś śp. Andrzej Wojciechowski powiedział, że atutem dobrego dziennikarza jest umiejętność słuchania, wyciągania z rozmówcy tych informacji, które chcesz wyciągnąć. Nie jest tak, że sobie przygotujesz 20 pytań na kartce i ślepo nimi idziesz. Trzeba usłyszeć, co ktoś mówi, co chce przekazać i trzeba go umieć pociągnąć za język.

Co z tego, że ktoś Ci coś powie, jeśli potem tego nie będzie chciał autoryzować?

Telewizja ma ten plus, że nie trzeba autoryzować. Jak coś ktoś powie, to poszło.

A jak oceniasz naszą kadrę narodową?

Myślę, że jesteśmy mocną, szanowaną w Europie drużyną, choć oczywiście sport uczy pokory i nie możemy widzieć się już zwycięzcami mundialu w Rosji. Generalnie mamy dziś fajne pokolenie piłkarzy, różne rzeczy się na ten sukces składają i na płaszczyźnie biznesowej i promocyjnej i sportowej. Dziś Związkiem Piłki Nożnej zarządza profesjonalista Zbyszek Boniek, wszystko jest poukładane jeśli chodzi o organizację, trener jest mądry, spokojny, drużyna ma kilu bardzo dobrych piłkarzy i ma gwiazdę światowego formatu.

Lewandowskiego?

No tak, umówmy się, bez Lewandowskiego bylibyśmy drużyną dobrą a z nim boi się nas każda ekipa na świecie.

Lewy to taki nasz Ronaldo?

Można tak powiedzieć. Myślę że Robert to jest dziś pierwsza czwórka, piątka piłkarzy na świecie jeśli chodzi o rozpoznawalność, siłę i wartość sportową. Kiedy mieliśmy taką sytuację, że od polskiego piłkarza zależały bramki, punkty i trofea jednej z najlepszych drużyn w Europie, jaką jest niewątpliwie Bayern Monachium? Tam najlepszym strzelcem jest nie Niemiec, tylko Polak i tam modlą się kibice Bayernu, żeby ten Lewandowski nie odszedł do żadnego Realu Madryt, tylko dalej strzelał bramki dla drużyny z Monachium. Więc serce rośnie. A poza tym znam Roberta od 17 roku życia, kiedy jeszcze kopał piłkę w Zniczu Pruszków. Już wtedy widać było, że ma potencjał. Ale to, co jest najważniejsze, to że mu nie odwaliło, on nie ma sodówki, jest normalny, skromny, zdystansowany. Oczywiście złapał pewność siebie, to jest naturalnie związane z jego sukcesami, i należy mu się. Ale pozostał normalny. To jest tak, że jak ktoś zrobił w życiu coś wielkiego, to nie musi pokazywać światu tego swoim zachowaniem, bo wszyscy wokół wiedzą już o jego sukcesach. Nie jest też tak, że w tym zawodzie łatwo zachować pion. Zbigniew Boniek mówi, że o ile trudno pogodzić się z porażką i biedą, co naturalne, to równie trudno jest nauczyć się żyć z ogromnym sukcesem i dużymi pieniędzmi. A chłopaki z naszej dzisiejszej drużyny jakoś ten temat dźwigają.

To może trochę poplotkujemy… Komu sodówka uderzyła do głowy w tej naszej drużynie narodowej?

Piłkarze mnie zawsze lubili, choć oczywiście pewnie i taki się znajdzie, co nie lubił, za to, że przyzwoicie wykonywałem swój zawód i byłem przyzwoitym człowiekiem. Nigdy, nawet jak coś wiedziałem, nie wykorzystywałem tego publicznie, nie używałem tego w kategorii szantażu w stosunku do kogoś, nigdy nie wykorzystywałem prywatnie. Ja też w życiu robiłem błędy, narobiłem trochę głupot i cytując „Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Zawsze będę oceniał piłkarza podczas transmisji za to, jak gra w piłkę, a nie co zrobił w życiu prywatnym.

No to cię powinni lubić.

Niby powinni. Ale wiesz co, przez te sukcesy naszej reprezentacji wytworzyła się taka sytuacja, że trudno im zadać normalne pytanie. Bo normalne pytania ich irytują. Np. PZPN stworzył świetny projekt Łączy Nas Piłka. Jest robiony fajnie, profesjonalnie, z humorem. Trudno jednak, żeby pojawiały się w nim trudniejsze tematy, zagadnienia. To jest coś, co ma pokazać kadrę z fajnej strony, uśmiechniętej, z jajem i poczuciem humoru. Ale nie pozwala na pogłębianie, dopytywanie. Do tego jeszcze każdy piłkarz korzysta z mediów społecznościowych, żeby komunikować się z kibicami. Ale korzysta w ten sposób, że wrzuca to, co jest mu wygodnie. To składa się na sytuację w której piłkarze odchodzą od trudnych rozmów z dziennikarzami, polemiki. Oni nie czują potrzeby dłuższych wywiadów. Po co mają ich udzielać?

Jak się czujesz od tylu lat uprawiając ten sam zawód?

Wciąż mam w sobie pasję, ciągle czuję adrenalinę, mam taką zdrową tremę. Konstruktywna adrenalina pozwala mi koncentrować myśli.

Nie wierzę, że się nie denerwujesz przed jakimś ważnym meczem, że nie masz obaw, że strzelisz gafę…

No nie denerwuję się, wstaję rano, jem śniadanie, idę się poruszać, przyjeżdżam do studia na ostatnią chwilę, nie lubię być nie wiadomo po co trzy godziny wcześniej. Nigdy sobie nie piszę nic na kartce.

Zdarza Ci się czegoś podczas transmisji nie wiedzieć, np. o jakimś zawodniku?

Nie no, jak mam transmisję, muszę się przygotować, doczytać sobie. Ale to jest wiedza, którą zdobywam od lat, a przed transmisjami tylko ją odświeżam, uzupełniam.

Co będziesz robił, jak Ci się skończy entuzjazm?

Pojadę do swojego domu w Tajlandii, tam lubię żyć. Nie funkcjonuję tam jak turysta, tylko żyję. Jadę do miejscowej Castoramy, kupuję farby i maluję murek, bramę, obcinam rośliny, wiodę normalne życie, którego na co dzień mi brakuje. Mam to szczęście, że każdej zimy na dwa miesiące mogę tam pojechać. Wszystko mi wokół pasuje: i sposób życia ludzi, i przedkładanie być nad mieć i uśmiech i że jest morze i że jest dobre jedzenie. Generalnie pięknie jest. I jak już tam będę siedział, to może skuszę się na propozycję jakiegoś wydawnictwa i napiszę swoje wspomnienia…

Fot: Katarzyna Paskuda Photography
Asyst.: Natalia Jata / PHOTO CULTURE
Mua: Urszula Heba
Miejsce: Apartamenty Złota 44 Warszawa


 

.

PASJA, PREDYSPOZYCJE, WARSZTAT

Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda

zobacz inne

  • KSIĘŻNICZKA, NIEKSIĘŻNICZKA

  • DZIWAK I SZCZĘŚCIARZ

  • SZCZĘŚCIU TRZEBA POMAGAĆ