Nie stać mnie na marnowanie czasu
Z Katarzyną Paskudą, fotografem, aktorką, rozmawiała Katarzyna Mazur
Paskudą jesteś z domu, czy po mężu?
Z domu, po tacie, bo za mąż nigdy jeszcze nie wyszłam. A nawet gdybym wyszła, to nazwiska nie zmienię. Bardzo je lubię, choć oczywiście jako dziecko spotkało mnie trochę nieprzyjemności z nim związanych. Ale jako osoba dorosła jestem świadoma swoich korzeni, pochodzenia i nigdy nie pomyślałam, żeby nazywać się inaczej. Pojawiały się takie sugestie ze strony osób z branży, ale nie nigdy ich nie rozważałam. Człowiek nie powinien się wstydzić tego, skąd się pochodzi. Oczywiście fajnie jest mieć szlachetną, błękitną krew i nazywać się pięknie, mieć szlachetne nazwisko, ale ja się nazywam, jak się nazywam, mam takie korzenie, a nie inne i jestem z tego dumna. Poza tym nawet jeśli ktoś nie zapamięta mojej twarzy, to na pewno zapamięta nazwisko. Paskuda jest tylko jedna.
A nie przeszkadzają Ci te wszystkie wpisy internautów, które zderzają Twoje nazwisko z urodą?
Jeszcze kilka lat temu regularnie czytałam wszystkie wpisy na swój temat i było mi z ich powodu bardzo przykro. Zaczynałam wręcz wierzyć, że to, co ci ludzie piszą, to prawda. Zaczęłam zamykać się w sobie i tracić poczucie pewności siebie. Teraz pogodziłam się z wszechobecnym hejtem. Większość opinii internautów na mój temat jest negatywnych, obraźliwych. Jeśli pojawia się jakiś pozytywny wpis, jestem zaskoczona. Ale w całym tym wylewaniu pomyj w internecie najbardziej niepokoi mnie, że dotyka to główne bardzo młodych ludzi. Ja mam już bagaż doświadczeń, który pozwala mi dźwigać ciężar bezpodstawnych oszczerstw, ale młodzi ludzie, nastolatkowie, nie potrafią się przed czymś takim bronić. Są wrażliwi, nie radzą sobie z brakiem akceptacji, krytyką. Kiedy mój szesnastoletni syn ma gorszy nastrój, natychmiast zastanawiam się, czy nikt mu nie dokucza, czy obraża, nie umniejsza jego wartości. Zastanawiałam się nawet, czy szkoły nie powinny bardziej aktywnie angażować się w szerzenie świadomości na temat cyberprzemocy. Bo niejedna historia, która wzięła swój początek w sieci, zakończyła się tragedią w świecie realnym. I wkurza mnie jeszcze anonimowość tych wszystkich mądrali. Kiedy ktoś ostro komentuje mój wygląd, chciałabym wiedzieć, jak sam wygląda. A nie wiem, bo to zazwyczaj ludzie bez twarzy. Ale generalnie przywykłam, odpuszczam, nie odpowiadam na żadne zaczepki.
Nie masz naprawdę ochoty sprostować niektórych informacji, które na Twój temat się pojawiają?
Jest jeden taki temat, który kiedyś wyprostuję, ale nie przyszedł na to jeszcze czas. I mam nadzieję, że wtedy część osób, które mnie nie znają, które nic o mnie nie widzą, będzie miało okazję zweryfikować swoje zdanie na mój temat. Tymczasem pracuję na swoje nazwisko, swoją opinię niczego nie prostując.
Znam Cię głównie jako fotografa, ale wiele osób kojarzy także Twoją karierę filmową, telewizyjną, przygody z modelingiem. Jak one się zaczęły?
Wszystko zaczęło się od modelingu, to fakt, ale typową modelką nigdy nie byłam. Chodziłam jako modelka na imprezach Playboya i to wszystko. Największą przygodę miałam z filmem. Przyjechałam do Warszawy jako osiemnastolatka. Marzyłam o byciu polską ,,Claudią Schiffer''. Zgłaszałam się do różnych agencji, w jednych kazali mi chudnąć, w innych nie pasowało coś innego. Ostatecznie trafiłam do Gudejki. Po kilku zrealizowanych sesjach agencja zaproponowała mi rolę kelnerki w serialu „Złotopolscy”. Poszłam na zdjęcia próbne, w trampkach, bez makijażu. Nie bardzo wiedziałam jeszcze wtedy, jak ten rynek funkcjonuje. Radosław Piwowarski mnie zobaczył, obejrzał od góry do dołu, zawołał garderobianą i powiedział tylko - idźcie i ją przebierzcie. Widać w szpilkach i krótkiej sukience spodobałam mu się na tyle, że zaproponował mi rolę. Początkowo miały to być trzy miesiące, ostatecznie zagościłam w serialu na ponad dwa lata. Wcześniej jeszcze, całkiem przypadkiem, na prośbę koleżanki, która miała przyprowadzić na plan filmu „Pierwszy Milion” Waldemara Dzikiego statystki, a sama grała w nim jakiś epizod, wybrałam się z nią i... dostałam jej epizod – mówioną kwestię krupierki w kasynie. I złapałam bakcyla. Bardziej chciałam grać, niż pozować.
A jak wspominasz swoje początki w Warszawie, byłaś młodziutka, kiedy tu trafiłaś.
Kiedy przyjechałam do Warszawy, żeby mieć pieniądze na opłacenie pokoju, musiałam pracować. Kolega załatwił mi posadę sprzedawcy telefonów komórkowych w punkcie Plusa. Zarabiałam 1200 zł miesięcznie, a 600 zł płaciłam za pokój wynajęty na Saskiej Kępie. Moim marzeniem było wtedy, że za pierwszą wypłatę kupię sobie drogie buty. I kupiłam - kosztowały 350 zł. Na życie zostało mi 250 zł. Mało, wiedziałam że na wiele nie wystarczy, ale byłam szczęśliwa. Warszawa od początku była moim miejscem na ziemi.
Wcześniej miałaś swój szwedzki epizod...
Wychowałam się na wsi pod Płockiem i nie chciałam tam zostać. Nie chciałam robić zwyczajnych rzeczy. Marzyłam o wielkim świecie, wielkiej karierze. Od zawsze ciągnęła mnie scena, rywalizacja – chodziłam na tańce, jeździłam na festiwale dla dzieci, chodziłam do klasy sportowej, biegałem na krótkie i długie dystanse, byłam bardzo aktywna, rozsadzała mnie energia. Wieś pod Płockiem była dla mnie za mała, chciałam poznać świat. I przytrafiła się okazja, jeśli tak można to nazwać. Zakochałam się w chłopaku, który mieszkał w Szwecji z rodzicami, a do Polski przyjeżdżał na wakacje do babci. Kiedy wyjechał, zaczęliśmy pisać do siebie listy. Ale to było za mało. Bardzo chciałam do niego wyjechać. Ponieważ moja mama nie zgadzała się na żadne zagraniczne wojaże... wyjechałam bez jej zgody. Zamieszkałam u swojego chłopaka i jego rodziny. Po dwóch tygodniach mama zmusiła mnie do powrotu do Polski, ale wierciłam jej tak bardzo dziurę w brzuchu, a za sobą miałam mamę mojego chłopaka, że ostatecznie uległa. Wyjechałam, zaczęłam się tam uczyć, pracować (jako kelnerka), ale też chodziłam po agencjach i szukałam zajęcia w modelingu. Zostałam przyjęta z dużym zainteresowaniem, byłam dla nich egzotyczną dziewczyną z Europy. Wszystko fajnie się zapowiadało, ale po dwóch latach doszłam do wniosku, że się nudzę. Trochę był to za spokojny kraj dla mnie, może za małe miasto, ale też tęskniłam za rodziną, za mamą.
Odważne decyzje podejmowałaś jako nastolatka...
Odważne, ale też byłam bardzo samodzielna. Wyobraź sobie choćby samą podróż z Płocka do Szwecji. To nie był czas tanich linii lotniczych, nie było telefonów komórkowych i możliwości sprawdzania połączeń w internecie. Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, że wtedy podjęłam taką decyzję. To mnie ukształtowało i doprowadziło do miejsca w którym dziś jestem. Jestem wdzięczna mojej mamie, że ostatecznie dała mi wolną rękę w aż tak młodym wieku. Dzięki temu nauczyłam się życia. Byłam skazana sama na siebie i musiałam sobie radzić. I radziłam.
A fotografia? Skąd się wzięła w Twoim życiu zawodowym? I dlaczego je zdominowała?
Kiedy miałam trochę wolnego czasu, robiłam zdjęcia „małpkami” - takie fotki typu listek, konik, mrówka, jeż. Kiedyś mój partner, niby w w żartach powiedział - słuchaj może byś się nauczyła robić te zdjęcia porządnie, to chociaż pieniądze by z tego były. A mi zapaliła się żarówka w głowie. Akurat skończyłam Warszawską Szkołę Filmową, byłam więc na bieżąco z kwestiami uczelnianymi. W efekcie tych rozważań zdecydowałam się na zaoczną fotografię. Pomyślałam, że jak mi się nie spodoba, to po miesiącu zrezygnuję. Ale okazało się, że fotografia to jest to, czego mi było trzeba. Trafiłam do grupy zdolnych, ambitnych ludzi. Byli zdecydowanie zdolniejsi ode mnie, a chciałam im dorównać. Nakręcała mnie taka zdrowa ambicja, że nie mogę odstawać, nie mogę być gorsza. Wręcz przeciwnie, chciałam być najlepsza. Włożyłam w naukę bardzo dużo własnej pracy, wysiłku. Zaczęłam się interesować sprzętem, robić bardzo dużo zdjęć, wydzwaniać do swoich znajomych fotografików, poważanych na rynku, radzić się ich. Zaczynałam od razu od rzeczy dobrych, choć niejednokrotnie tego super sprzętu nie umiałam obsługiwać. Ale potrafiłam godzinami siedzieć, żeby coś rozgryźć. Na przykład na początku w ogóle nie umiałam ustawić ostrości, nie wiedziałam, jak zrobić pierwszy kadr i to była dla mnie masakra. Zadzwoniłam do Jacka Grąbczewskigo, swojego kolegi fotografa i poprosiłam o pomoc. Poszliśmy do parku Królikarnia i on uczył mnie, jak zrobić ostrego listka na drzewie. I jak udało mi się zrobić tego listka ostrego a tło rozmyte, to jakbym odkryła Amerykę. To było fantastyczne uczucie.
A jak zostałaś przyjęta przez rynek z tym swoim nowym fachem?
Na początku bałam się krytyki, więc założyłam sobie profile na różnych portalach fotograficznych. Zaczęłam się umawiać z modelkami, które w zamian za zdjęcia pozowały mi za darmo. Chodziło o to, żebym mogła pokazać jakieś zdjęcia światu i poznać opinie o nich. Publikowałam pod pseudonimem. Pojawiało się wiele komentarzy, były i nie najlepsze, ale było też sporo konstruktywnych uwag, które pozwalały mi pracować nad moim warsztatem. Było też dużo pozytywnych opinii, zdjęcia się podobały. Bardziej uwierzyłam w siebie, kiedy po mniej więcej roku zaczęły do mnie pisać dziewczyny, które chciały żebym je fotografowała odpłatnie. Dziś jestem tu gdzie jestem, rozwijam się zawodowo,umacniam swoją pozycję jako fotograf i cały czas się uczę, rozwijam. Ale przede wszystkim robię to, co lubię, co sprawia mi przyjemność. Jestem panią swojego losu. Kiedyś zastanawiałam się, skąd to moje zainteresowanie zdjęciami. I wiesz, jako dziecko lubiłam bardzo rysować, malować, ale ta moja pasja została po drodze zaniedbana. A teraz zamiast pędzla używam obiektywu. Bo ze zdjęciem jest jak z obrazem, powinno być ponadczasowe, budzić emocje, wspomnienia, wzruszać.
Czasem jednak pojawiasz się jeszcze na ekranie, w mediach, gościnnie na wybiegu
Swoje pięć minut miałam na początku 2000 r. Wtedy wszyscy mnie rozpoznawali, kojarzyli moją twarz. Kilka lat temu zauważyłam, że coraz mniej osób wie, kim jestem, bo nie gram. I doszłam do wniosku, że muszę to zmienić. Że te moje kontakty, ta znana twarz, pomagają także w pracy fotografa. I nie jest też do końca tak, że ja w ogóle nie mam już ochoty grać. Ale po pierwsze nie mam czasu chodzić na kastingi, a po drugie nie wezmę już wszystkiego, co mi się proponuje. Nie chcę już grać pań lekkich obyczajów. Wiem oczywiście, jakie mam warunki fizyczne, ale chciałabym, żeby ktoś wykorzystał je umiejętnie, chciałabym móc pokazać się z różnych stron, a nie tylko gołe piersi. Taka okazja nadarzyła się przy okazji filmu Hel w którym dostałam rolę Esmy. I bardzo jestem z tej roli dumna. I cieszy mnie że zagrałam w debiucie młodych, ambitnych ludzi. Na wybiegu też pojawiam się raczej gościnnie, jak choćby na pokazie podczas Fashion Week Warsaw. Ale to był pokaz specyficzny, po wybiegu chodziły osoby znane, a nie młode modelki o idealnych ciałach. Na coś takiego chyba bym się nie zdecydowała. Bo, może nikt w to nie uwierzy, ja jestem trochę wstydliwa. Mimo dużego doświadczenia w mediach a teraz także jako wykładowca, bo prowadzę warsztaty fotograficzne, to każda sytuacja, kiedy wystawiam się na ludzką opinię, czasami mnie stresuje. Z drugiej strony te wyzwania, które mnie trochę stresują, przyjmuję czasem tylko po to, żeby się sprawdzać, żeby się uodparniać i zwiększać pewność siebie.
Kasia, po co ty w ogóle kończyłaś tę szkołę filmową? Nie wystarczało ci to, że i tak grasz?
Akurat wydziału filmowego do końca nie planowałam. Miałam 24 lata, mój straszy syn 4 i uważałam, że na naukę jestem już za stara. Prowadziłam salon fryzjersko – kosmetyczny (to też takie moje zrealizowane marzenie – lubię o siebie dbać i chciałam to robić u siebie), grałam trochę i absolutnie nie widziałam się na uczelni. Ale przy okazji jednego z kastingów zorientowałam się, że w sali obok odbywa się nabór na pierwszy rok studiów Warszawskiej Szkoły Filmowej. Pomyślałam, że może spróbuję swoich sił. Nie ukrywam, że było mi trudno – małe dziecko, szkoła, praca. Ale to był dobry czas, dużo się wtedy nauczyłam. A swój dyplom aktorski robiłam u Krystyny Jandy w Teatrze Polonia, to też ogromne doświadczenie.
Wracając do fotografowania, co czujesz, kiedy masz przed obiektywem sławy rodzimego szołbiznesu?
Pierwsze sesje były dla mnie ogromnym stresem. Bardzo się wstydziłam. Dlaczego? Wydawało mi się, że jestem odbierana jako osoba, której się nie udało w aktorstwie. Że to moje fotografowanie to taki drugi sort, że sama nie jestem na piedestale, zeszłam na drugi plan. Wiem oczywiście, że to było całkowicie błędne myślenie, fotografem czuję się dużo bardziej niż aktorką. Świadomie i z dumą mogę się tak nazywać. To co robię, robię dobrze i wymaga to umiejętności i zdolności. Nie jestem więc przypadkową osobą na przypadkowym miejscu. Ale wracając do stresu – był paraliżujący. Na zewnątrz nie było tego może widać, bo potrafię ten stres ograć, ale go odchorowywałam, potrafiłam nie spać w nocy, wszystko mnie bolało. Sięgałam nawet po jakieś ziołowe tabletki uspokajające, rozmawiałam ze swoim kolegą terapeutą, żeby on mi to jakoś pomógł poukładać w głowie. Ostatecznie wytłumaczył mi, że przecież tak czy siak te zdjęcia robię, one mi dobrze wychodzą i sprawiają przyjemność. Teraz mam już ich za sobą tyle, że czuję się pewnie, ale wiem też, że cały czas muszę się uczyć. Poza tym zrozumiałam, że nawet jeśli ktoś jest wybitnie zdolny, znany i uznany, to jak stoi przed moim obiektywem, to ja jestem dla niego najważniejsza, jest zdany na mnie, chce dzięki moim uwagom wypaść jak najlepiej, oczekuje mojej kompetentnej pomocy, uwag co do pozowania. I teraz nie mam już poczucia, że jestem gorsza.
Czy gwiazdy mają swoje fanaberie przed obiektywem?
Każdy ma. Ale kto i jakie, tego nie zdradzę. Do każdej sesji staram się podchodzić jak najlepiej potrafię i nieważne, czy to jest osoba znana, czy nieznana, chodzi mi o zbudowanie zaufania i zrobienie ciekawych zdjęć, które będą cieszyły fotografowanego.
A masz jakieś fotograficzne marzenie?
Sporo ich już zrealizowałam. Bardzo się cieszę, że mam w swoim portfolio Bogusława Lindę, Daniela Olbrychskiego, Grażynę Szapałowską. To są bardzo zacne osoby, ikony, które robią wrażenie. Strasznie się cieszę z tej sesji z Bogusiem Lindą, on twierdzi, że nienawidzi się fotografować, woli grać. Ale udało się i w efekcie byłam mile zaskoczona – zaakceptował większość zrobionych przeze mnie fotografii. Chciałabym wydać album ze swoimi zdjęciami. I to marzenie spełnię, tylko potrzebuję jeszcze trochę czasu. Kalendarz Szlachetna Kobieta to też takie moje zrealizowane marzenie fotograficzne. Chyba generalnie marzenia mi się spełniają. Od kilku lat jeżdżę na przykład na targi fotograficzne do Paryża. Chciałam się na tamtejszym rynku przebić, ale to trudna sztuka. I pomyślałam, że przecież targi można stworzyć u nas i rynek fotografii u nas wzmacniać i budować. Poszłam z tym pomysłem do fantastycznej fotograf Lidii Popiel, nie licząc nawet, że się tym zainteresuje. A ona w pięć minut powiedziała, że tak, że podoba jej się pomysł, i zostałyśmy wspólniczkami. Dziś wydajemy swój magazyn online, planujemy kiedyś wydać go na papierze, organizujemy różne przedsięwzięcia podnoszące prestiż fotografii, promujące fotografów. Marzy mi się, żeby fotografia była bardziej ceniona, żeby fotograficy więcej zarabiali. Ja już jestem w zawodzie mocno pozycjonowana, otaczam się znamienitymi osobami i to jest bardzo inspirujące. Choć z drugiej strony jestem bardzo pracowita. Nie lubię odmawiać, jeśli ktoś mnie prosi o zdjęcia, to uważam, że powinnam znaleźć czas. Musi coś bardzo nie zagrać, żebym odmówiła.
Do fotografowania doszło też rozmawianie – rozwijasz się dziennikarsko można powiedzieć.
To się dzieje „przy okazji”, ale wcale się nie zdziwię, jeśli za jakiś czas okaże się, że poszłam w stronę mediów. Zrealizowałam już pierwszy program na You Tube, następne czekają w kolejce. Mam za sobą wywiady dla was, między innymi pierwszy jaki w życiu przeprowadziłam, z Marcinem Gortatem, prezentujecie w tym numerze, w którym i ja mam przyjemność się zaprezentować. Oczywiście kolejny raz przeżywam duży stres, bo podejmuję się zadań w dziedzinach w których jestem totalną amatorką. Ale lubię rozmawiać i korzystam z nadarzających się do rozmowy okazji. I myślę, że będę to robiła coraz częściej.
Poza aktywnością zawodową musisz być też niezwykle aktywna prywatnie – dwóch synów do tego obliguje. Dajesz radę?
Czym więcej mamy obowiązków, tym lepiej dysponujemy swoim czasem – kiedyś tego nie rozumiałam, dziś się pod tym podpisuję obiema rękami. Mimo że mój starszy syn jest już licealistą, wydawać by się mogło dorosłym człowiekiem, to staram się mu poświęcać dużo czasu. A trzyletni Fryderyk dotychczas był ze mną nierozłączny. A jak godzę pracę z chęcią przebywania z dziećmi? Dużo pracuję, kiedy śpią. Wszystko jest kwestią organizacji i ustawienia priorytetów. I uczciwego podejścia do siebie, dzieci, osób z którymi się współpracuje. Czasem trzeba sobie pozwolić na niedyspozycję zawodową.
Czy swoje dzieci starasz się w jakiś sposób ukierunkowywać artystycznie, czy to materia całkiem im obca?
Absolutnie nie ingeruję w ich przyszłość. Oliver, mój starszy syn, jest bardziej ścisłym umysłem. Ma raczej zainteresowania informatyczne, ale pojawiły się u niego pomysły na aktorstwo. Nie jestem fanką tego kierunku. Chciałabym, żeby miał bardziej praktyczne wykształcenie. Sztuka to ciężki kawałek chleba, trzeba być bardzo odpornym psychicznie, przygotowanym na wyścig szczurów, pokornym. Młodszy synek, Fryderyk, pięknie maluje i to jest fajne. Na pewno będę go obserwować i zobaczymy w jakim kierunku będzie się rozwijał. Oczywiście nie będę dzieciom niczego zabraniała, zrobią zawodowo,co uznają za stosowne, ale chciałabym, żeby miały pewną przyszłość. Ja miałam w życiu dużo szczęścia, trafiałam na odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie, co nie znaczy, że ominęły mnie trudności związane z zawodem. I chciałabym, żeby moje dzieci tego uniknęły. Chciałabym, żeby miały płynność finansową, żeby były zadowolone i bezpieczne.
Jaki masz pomysł na swoją rolę w ich życiu? Różnica wieku między chłopcami jest duża, każdy oczekuje od Ciebie czego innego.
Chciałabym być dla nich zawsze najważniejszą osobą, chciałabym żeby mieli we mnie oparcie. U Oliverka zaczął się nowy rozdział w jego życiu szkolnym, jest w liceum również w wieku dojrzewania i mam nadzieję, że wie, że zawsze jestem po jego stronie. Kiedy Oli dowidział się, że jestem w ciąży z Fryderykiem to najpierw się trochę zdziwił, a potem nawet ucieszył. Doszedł do wniosku, że zajmę się drugim dzieckiem i trochę się od niego odczepię, nie będę go tak pilnowała, dam mu większą swobodę. Tak się absolutnie nie stało. Nie chciałam, żeby poczuł, że jest mniej kochany. Staram się znaleźć złoty środek w relacjach z chłopcami. Ze starszym synem to już bardziej rozmowa, koleżeństwo, a młodszy potrzebuje przytulania, zabawy, mamusi do niańczenia. Wydaje mi się, że udaje mi się ich jakoś godzić.
W macierzyństwie nie zatraciłaś siebie – rozwijasz się, dbasz o siebie, jesteś przykładem osoby, która potrafi połączyć życie osobiste z zawodowym. Myślisz, że jest jakaś uniwersalna recepta na spełnienie na obu płaszczyznach?
Mam to trochę we krwi. Moja mama przywiązuje ogromną wagę do szczegółów. Z zachwytem jako dziecko patrzyłam na jej szpilki, suknie, ozdoby. I do dziś uwielbiam patrzeć na piękne,zadbane kobiety i sama o siebie dbać. To jak wyglądam, ma ogromny wpływ na moje sukcesy zawodowe, na moje samopoczucie i na mnie jako taką. Żebym się dobrze czuła, muszę się sobie podobać, akceptować swoje ciało. Z czasem systematyczność w dbaniu o siebie wchodzi w krew. A mój starszy syn potrafi już w tej chwili docenić, że jestem atrakcyjna, zadbana. Jestem też dla niego przykładem, pokazuję, że warto poświęcić czas na to, jak się wygląda, bo to świadczy o człowieku. A recepta? Nie ma. Każdy ma inne potrzeby. Ja nie mogłabym siedzieć w domu i niczego innego nie robić. Potrzebuję równowagi pomiędzy pracą a życiem osobistym. Gdybym siedziała w domu, byłabym sfrustrowaną mamą. A dzięki ogromnemu wsparciu mojej mamy i temu, że spełniam się zawodowo, jestem mamą szczęśliwą. Moje dzieci są moim największym sukcesem.
Co jeszcze w swoim życiu traktujesz w kategorii sukcesu?
Do wszystkiego dochodziłam sama. I cenię to sobie ponad wszystko. Ostatnie 5 lat to czas bardzo intensywnej pracy nad zawodowym sukcesem, pracy na swoje nazwisko. A przyczynił się do tego fakt, że właśnie mija 5 lat od kiedy całkowicie przestałam pić alkohol. Prowadzę życie towarzyskie, ale inne niż kiedyś. Już nie wracam do domu po alkoholu i nie marnuję kolejnego dnia z powodu bólu głowy. To mi doskwierało, opijałam niejeden sukces a w wolnym czasie też fajnie było się napić ze znajomymi. W którymś momencie doszłam do wniosku, że tego czasu na marnowanie nie mam. I od 5 lat nie piję. Mało kto o tym wie, czasem ludzie nalegają i jest to dla nich niezrozumiałe, a mi się udaje nie pić. To jest dla mnie bardzo ważne. Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo świeży mam teraz umysł, jak dużo więcej rzeczy potrafię załatwić w ciągu dnia niż wtedy, kiedy trochę marnowałam czas na alkoholowe spotkania towarzyskie. Choć to nie do końca zmarnowany czas, bo dzięki niemu mam porównanie. Wiem, że teraz jest znacznie lepiej.
Mężczyźni w Twoim życiu...
No ja się faktycznie nie uzewnętrzniam z tymi mężczyznami. To moja intymna sfera. Generalnie na powodzenie nie narzekałam nigdy. Ale od 14 lat jestem w związku partnerskim i nic nie zapowiada, żeby miało się to zmienić. Od mężczyzny oczekuję wsparcia, poczucia bezpieczeństwa. Moje wcześniejsze związki nie były jakieś szczególnie udane. To także kwestia tego, że sama nie byłam dojrzałą kobietą. Byłam niezależna finansowo, niedojrzała do związku, nie potrzebowałam stabilizacji. A teraz ją mam i bardzo mnie cieszy.
- Mam urodę, jaką mam. Jest dość oryginalna, wyrazista, trochę "playboyowska". Dzięki niej dostaję propozycje ról określonego typu, jak kochanka czy kobieta lekkich obyczajów – powiedziałaś o sobie przy okazji promocji filmu Hel. Zawsze miałaś świadomość swojej atrakcyjności?
Nawiązałaś do wypowiedzi, która mogła zabrzmieć nico pysznie, ale nie taki był mój zamiar. Mam urodę jaką mam, duże usta, spore piersi. Byłam przez jakiś czas kojarzona jako dziewczyna Playboya, ale nie jest mi z tego powodu przykro, jestem z tego dumna i się z tego cieszę. Wiem że nie mam twarzy do grania szlachetnych kobiet, nawiązując do kalendarza. Do 22 roku życia miałam bardzo dużo kompleksów. Nawet stojąc wśród finalistek konkursów piękności nie czułam, że jestem atrakcyjna. Chciałam być wyższa, chciałam mieć dłuższe nogi, zawsze było coś. Dziś dziękuję Bogu, że jestem jaka jestem. Kiedy widzę wokół siebie dużo ułomności, niedoskonałości w ludziach, to uświadamiam sobie, że moje biadolenie jest bezczelnością. Im jestem starsza, tym bardziej siebie akceptuję. To wrażenie które sprawiasz, kobiety lekkich obyczajów, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Tylko jak przekonać ludzi, żeby nie „oceniali książki po okładce”, żeby oceniali i doceniali czyjąś pracę, nie tylko twarz, czy biust? Dziękuję że o tym mówisz. Wiem jak jestem odbierana. Wielu ocenia mnie po warunkach, nie zastanawiając się, co sobą reprezentuję jako człowiek. Na szczęście mam wielu przyjaciół i nie zabiegam o to, żeby wszyscy wokół mnie kochali i głaskali po głowie. Nie potrzebuję nowych znajomości, wręcz niechętnie dopuszczam do siebie nowych ludzi. Nie chce mi się przekonywać ludzi do siebie. Z drugiej strony myślę, że ten mój wizerunek już zaczął ewoluować. Praca, którą teraz wykonuję, będzie odwracała uwagę od poprzedniego etapu, fajnego poniekąd, bo byłam wtedy młodą dziewczyną i to było wówczas dla mnie atrakcyjne. Teraz jestem już dojrzalszą kobietą, matką dwójki dzieci, nie wypada mi pewnych rzeczy robić, źle bym się z tym czuła. Spotykam na swojej drodze wielu fajnych i wartościowych ludzi i to mnie cieszy. Coraz więcej osób mówi też, że dostrzega we mnie coś więcej niż to, co wyobrażali sobie na podstawie tylko jakichś dawnych publikacji, czy ról. To mnie cieszy.
Rozbieranie się przed obiektywem Cię nie krępuje?
Krępowało, bo już się nie rozbieram. Pozowanie dla Playboya było dla mnie katorgą. Sceny intymne też mnie męczą. Oczywiście zrobię co mam do zrobienia, ale nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Jestem aktorką i muszę grać, ale nie jestem ekshibicjonistką. Mam też opór ze względu na moje dzieci. Oczywiście ze starszym synem temat mamy już przegadany, ale nie chciałabym narażać go na jakieś nieprzyjemne komentarze ze strony kolegów.
Poprawiałaś urodę?
To temat zawsze gorący, nawet w obliczu tego, że coraz więcej Pań Kowalskich poprawia sobie to i owo. Co tu poprawiać w tak pięknej twarzy( śmiech). A nawet gdybym poprawiała, to nie wiem, czy chciałabym o tym mówić. Dbam bardzo o siebie, jestem fanką medycyny estetycznej, na przykład mezoterapii igłowej, uważam, że to bardzo dobre rzeczy, które poprawiają kondycję skóry. Jak mam możliwość to to robię. Dziś są tak ogromne możliwości, jeśli ktoś ma kompleksy z którymi sobie nie radzi, dlaczego ma nie korzystać z chirurgii plastycznej, nie widzę przeciwwskazań.
Boisz się pierwszych oznak starości?
Nie. Wiem że to proces, którego nie da się uniknąć. Mam już pierwsze siwe włosy, więc je farbuję. Na pierwsze zmarszczki są kremy. Ale jeśli mam możliwość dbać o siebie i te pierwsze oznaki trochę opóźnić dzięki medycynie estetycznej czy kremom właśnie, to robię, ale nie za wszelką cenę. Imponują mi dojrzałe, pięknie wyglądające kobiety. Absolutnym ideałem jest dla mnie Lidka Popiel. Ona jest jak wino, czym starsza, tym ładniejsza. Małgosia Niemen też mi się bardzo podoba. Uważam, że można być kobietą dojrzałą a równocześnie atrakcyjną. Cały czas przyzwyczajam się do tego co się dzieje z moim ciałem. Jak się zmienia. Akceptuję to.
Jak wyobrażasz sobie siebie za 30 lat?
Chciałabym być zdrowa przede wszystkim. Chciałabym, żeby moja rodzina była w komplecie, ewentualnie większa, żeby nam niczego nie brakowało, żeby wszyscy byli szczęśliwi, chciałabym być dalej aktywna zawodowo. A jeśli chodzi o moją urodę za 30 lat, to będę taką super babciulką, zadbaną, na szpileczkach, z super fryzurą, ze zrobionymi paznokciami. I będę tańczyć na dansingach dla seniorów. Myślę, że będę taka jak moja mama trochę.
Skąd w Tobie potrzeba angażowania się w akcje charytatywne?
To chyba wyszło spontanicznie. Zaczęło się od tego, że umiem robić zdjęcia. To taki rozwojowy zawód. Każdy potrzebuję zdjęć, tak firmy, jak osoby prywatne. I tak przy okazji różnych działań moich fotograficznych wychodzą te charytatywne potrzeby. Ktoś poprosi o przekazanie zdjęcia na akcję charytatywną, kto inny o sfotografowanie czegoś na potrzeby swojej fundacji. I tak też było z ubiegłorocznym kalendarzem. Koleżanka miała pomysł na akcję „Myśl o biuście”, ja ją rozszerzyłam o kalendarz, bo uznałam, że fotografia jest zawsze ciekawą pamiątką. „Kobieta Szlachetna” jest kontynuacją tego ubiegłorocznego kalendarza. A dlaczego? Bo bardzo lubię fotografować dojrzałe kobiety, świadome swojego ciała i tę swoją sympatię chciałam połączyć z czymś pożytecznym. Chciałam żeby to było bardziej wartościowe. Poza walorami artystycznymi, ja całkiem serio przestrzegam profilaktyki, sama dbam o siebie, często chodzę do lekarzy, lubię chuchać na zimne. Chciałam, żeby ten kalendarz był przypominaczem, że nie tylko uroda, fryzjer, ale i raz do roku trzeba zrobić cytologię, mammografię, USG piersi. U mnie w rodzinie wiele osób chorowało na różne nowotworowe rzeczy, w wielu rodzinach to jest powszechne, dlatego warto przypominać o potrzebie badań. Jeśli dzięki temu choćby kilkanaście kobiet pójdzie się zbadać, to będzie sukces. Więc raz na jakiś czas z przyjemnością się angażuję, fajnie jest pomagać.
Nie stać mnie na marnowanie czasu