Fot. Katarzyna Paskuda
23-04-2018

NIE BĘDĘ SIĘ TŁUMACZYŁ 

Z Bogusławem Lindą, aktorem, rozmawiała Lidia Popiel.
Zdjęcia: Katarzyna Paskuda

L.P.: Lubisz przyglądać się rzeczywistości wokół siebie, analizować ją? Chciałbyś ją uwieczniać jako fotograf streetowy albo wojenny?

B.L.: Nie miałbym śmiałości ingerować w czyjeś życie. Wolałbym studio, taką dwustronną umowę, niż wykorzystywanie czyjegoś szczęścia/nieszczęścia dla zrobienia dobrego zdjęcia. Chociaż nie kryję, że obrazy „z życia wzięte” ściągają moją uwagę.

L.P.: Co Twoim zdaniem daje ludziom takie permanentne fotografowanie wszystkiego? 

B.L.: Człowiekowi zawsze zależało na tym, żeby zatrzymać czas, chwytać chwile. Kiedyś było to uwiecznianie na ścianach jaskiń. Daleko od tego czasu nie zaszliśmy. Zmieniliśmy jedynie narzędzie i poszliśmy w ilość. W tych chwilach się przeglądamy. Oceniamy swoje emocje. Badamy reakcje innych. 

L.P.: Smartfony ułatwiają to badanie? Eksplorowanie i dokumentowanie obrazów i emocji?

B.L.: Nie nazwałbym tego, co robi się przy użyciu smartfonów fotografią. Ta forma jest do tego stopnia spopularyzowana, spauperyzowana, że nazwałbym ją co najwyżej notatką na marginesie. Czasami oczywiście może mieć walor artystyczny. Wszak dobre zdjęcie to często tylko przypadek. 

L.P.: Czyli według Ciebie fotografia jest sztuką?

B.L.: Tak, to jest sztuka. W filmie dzieje się podobnie. Robienie filmów w cyfrowym świecie nie jest żadną trudnością. Każdy może tworzyć, może wygenerować jakiś nowy gatunek, podobnie jak w fotografii. Z tego bumu fotograficzno-filmowego, z tej łatwości tworzenia może, ale nie musi, wyniknąć nic szczególnego, wartościowego.

L.P.: Czy smartfonowe dzieła zbudują coś solidnego w sztuce?

B.L.: Nie mam pojęcia. Powstała pewnego rodzaju specjalizacja, ale to nie jest jeszcze nic konkretnego. 

L.P.: Film o Amy Winehouse na przykład, posklejany z różnych materiałów, bardziej i mniej profesjonalnych, nagrywanych kamerą i telefonem nie jest dziełem?

B.L.: Jest zdarzeniem, opowieścią, to nie jest kreacyjne. 

L.P.: To rodzaj dokumentu?

B.L.: Dobrze to nazwałaś. Kiedy zastanawiam się teraz nad swoim związkiem z obiektywem, nad swoim do niego stosunkiem, to ja całe życie byłem fotografowany, a nie przepadam za tym. To chyba ma wpływ na moje nieczęste sięganie po aparat. 

L.P.: Nie wiedziałam, że tak bardzo cierpisz podczas zdjęć…

B.L.: Stawanie przed aparatem jest dla mnie żenujące i nieprzyjemne. Oczywiście, kiedy robisz zdjęcia Ty, jest lepiej. Poza tym zawsze sobie tłumaczę, że to jest element mojej pracy, że te fotografie są potrzebne do zilustrowania jakiejś rozmowy.

L.P.: Czyli bardzo się męczyłeś, kiedy robiłam Ci zdjęcia?

B.L.: Z Tobą jest trochę inaczej, bo się znamy, choć czasem też się męczyłem (śmiech). Najbardziej nie lubię „rzeźbienia”. Szczególnie, kiedy mówimy o reklamie, a na planie jest klient. Dopieszczanie napisów, układanie tkaniny i inne duperele mnie męczą.                

L.P.: Czujesz się obnażony?

B.L.: Tak, mam dyskomfort i czuję, że coś udaję. W filmie jest inaczej. Uczono mnie, jak odnaleźć prawdę w drobnych ruchach, które składają się na film. Natomiast fotografia jest pozą.

L.P.: Przez tyle lat się nie przyzwyczaiłeś?

B.L.:  Nie. Pozowanie wydaje mi się próżne. Wolę zdjęcia z zaskoczenia, kiedy czymś się zajmuję, nie stoję przed aparatem i nie robię jakichś durnych min. Nie wyobrażam sobie, że staję przed fotografem i nie udaję. Tylko emocje pozwoliłyby na coś takiego, ale to w tym wypadku niemożliwe. Komendy „stań bokiem”, „podnieś brodę” itp. są sygnałem do rozpoczęcia przedstawienia. Trudno w tym znaleźć emocje.

L.P.: Pamiętasz swoją pierwszą sesję? 

B.L.: Nie

L.P.: Spróbuj sobie przypomnieć.

B.L.: Słowo honoru, nie pamiętam. Kiedyś robiono wiele zdjęć na planach filmowych. Takie fotografie ukazywały się w gazetach. Teraz używa się częściej kawałków filmów albo wyjmuje klatki. 

L.P.: Pierwsze zdjęcia do gazety? Wywiad?

B.L.: Nie pamiętam. Byłem nieprzyjemnym modelem, kombinowałem, żeby zbyć fotografa i szybko zapomnieć o sesji. Drażniło mnie to. Wywiad? Chyba we Wrocławiu. Nie wiem…

L.P.: Ale jako aktor bez zdjęć i wywiadów byś nie istniał…

B.L.: Aktor, nie aktor, człowiek po prostu powinien się bronić tym, co robi, a nie opowiadać o tym.

L.P.: Ale ludzie, którzy Cię oglądają, chcą dowiedzieć się czegoś więcej o Tobie.


 

Fot. Katarzyna Paskuda
Fot. Katarzyna Paskuda

B.L.: Nie sądzę. Widzowie utożsamiają mnie z tą czy inną postacią. Chcą wiedzieć, na ile ona jest prawdziwa. A przecież tego nikt nie wie. To tak jak ze szkolną formułą „Co autor chciał przez to powiedzieć?” Może nic nie chciał powiedzieć? Chodziły mu po głowie jakieś głupoty, albo był pijany. Czasami oglądam siebie na ekranie, i okazuje się, że z postaci wyszło coś, czego kompletnie nie zauważałem, grając. Między innymi dlatego nie lubię opowiadania o zrobionym filmie. Nie ma o czym opowiadać. To kwestia wrażliwości widza, czy pokocha, czy znienawidzi bohatera. Jeśli chce się tłumaczyć, jaki się film zrobiło, to znaczy, że się go dobrze nie zrobiło. 

L.P.: Czyli nie jesteś w stanie znaleźć w pozowaniu odrobiny przyjemności.

B.L.: Nie jestem. Nie ma we mnie tego źródła narcyzmu, które by na to pozwalało. Wstydzę się tego stania przed aparatem. Jest masa ludzi lubiących sobie robić zdjęcia, bo się sobie podobają. Ja tego nie znoszę. 

L.P.: Nie umiesz tego potraktować jak kolejnej roli do odegrania?

B.L.: Nie, dla mnie to smutna konieczność. 

L.P.: Będę drążyć, bo to co mówisz, jest dla mnie zaskakujące. Nie masz poczucia, że może jednak przekazujesz coś odbiorcy tą swoją pozą?

B.L.: Nic nie przekazuję. Nie wiem po co i komu do szczęścia tego typu zdjęcia są potrzebne. Portrety Avedona sprawiają wrażenie wyciskania z ludzi wszystkiego, co się w nich dzieje. On to robił fantastycznie. Widać, że miał metodę. Chyba mógłbym odnaleźć się bardziej jako fotograf, niż jako model. Lubiłbym taką robotę. 

L.P.: Myślisz, że doświadczenie „modela” mogłoby Ci pomóc w pracy fotografa?

B.L.: Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Podobnie jak reżyseria nie ma nic wspólnego z aktorstwem. Pomieszanie tych zadań może nawet przeszkadzać. Podstawą kreatywności jest szukanie prawdy w drugim człowieku. Strojąc miny przed aparatem niewiele można się nauczyć. Ja po prostu nie mam talentu do bycia modelem.

L.P. Może boisz się, że fotografia Cię obnaży? Że pokażesz, jaki jesteś? 

B.L.: Nie przesadzaj. Więcej z siebie trzeba dać, grając w filmie. Z pozowania do zdjęć nie da się wydobyć takich emocji. 

L.P.: Gdybyś był fotografem, to co byś fotografował? 

B.L.: Starałbym się szukać światła. W pejzażu, w portrecie. Nie interesuje mnie martwa natura, więc skupiłbym się na tych dwóch dziedzinach. 

L.P.: Jeśli portret, to jaki? Moda?

B.L.: Raczej nie. Chyba bym się bał. Trzeba dużych umiejętności poprowadzenia sytuacji, nawiązania kontaktu z modelami, modelkami. Kreacji. Trzeba poszaleć. Nie znam tego świata i chyba nie chciałabym w niego wchodzić.  Interesują mnie portrety, które grzebią w ludzkiej psychice, w których fotograf może coś opowiedzieć o człowieku. Właśnie światło daje tę możliwość wydobywania głębi. 

L.P.: W filmach ludzie zwykle nie patrzą w obiektyw. Co ze spojrzeniem w fotografii w Twoim ewentualnym wykonaniu? 

B.L.: Spojrzenie w obiektyw w fotografii jest znaczące, pozwala na komunikowanie się. To mocny akcent w fotografii, dużo mówiący o człowieku, o chwili. W spuszczonym spojrzeniu też coś jest. Nie ma konfrontacji, a twarz portretowanego jest w pewien sposób malowana przez jego życie. W braku spojrzenia jest jakaś tajemnica. To też jest ciekawe. 

L.P.: Wybierasz kolorowe czy czarno-białe zdjęcia? 

B.L.: W portrecie – czarno-białe. Ten rodzaj ascezy bardziej pozwala wejść w psychologię. Kolor rozprasza uwagę. Jest bardziej skomplikowany i mocniej związany z naszymi emocjami, naszym odczuwaniem. Kolorem można żonglować. Tonacją, ostrością budować napięcie. Czasami barwy mogą zamykać nas na istotę tematu. Narzucają formę.

L.P.: Jeśli czarno-białe to i nieuśmiechnięte te portrety? 

B.L.: Uśmiechnięte nie wzbudzają mojego zainteresowania. Zastanawiam się, w którym momencie ktoś do fotografowanej osoby powiedział, żeby się uśmiechnęła. Znam to, bo kiedy ludzie podchodzą do mnie na ulicy, i proszą o wspólne zdjęcie, zawsze proszą o uśmiech. To idiotyczne. 

L.P.: Lubisz oglądać wystawy fotograficzne?

B.L.: Nie lubię galerii i muzeów. Nie wciąga mnie to. Czasami chodzę do nich z konieczności. 

L.P.: To gdzie odnajdujesz sztukę?

B.L.: Dla mnie sztuką jest obcowanie z naturą. Nie jestem wyczulony na plastykę, malarstwo, rzeźbę, instalacje. Nie są dla mnie ważne. 

L.P.: Trudno porównać naturę ze sztuką.

B.L.: Widzę w niej boską doskonałość, czyli sztukę. Sztuka jako taka kojarzy mi się ze zbyt dużym zainteresowaniem, spędami towarzyskimi. Jeśli już, to lubię puste galerie. Zresztą, jeśli mam wybierać, to wolę iść do restauracji. (śmiech) 

L.P.: Sztuka mogłaby dla Ciebie nie istnieć?

B.L.: Niezupełnie. Sztuka to też teatr, piękna broń, hodowane konie. Te rzeczy, które powstają z inspiracji przyrodą. Uprawiam artystyczny zawód, ale staram się nie oglądać tego, co tworzą inni artyści, moi koledzy. Nie chcę się sugerować, wolę się inspirować naturalnymi zachowaniami ludzi, zwierząt. Efekty mojej pracy to wynik podpatrywania i własnych doświadczeń.

 

Podziękowania dla Wilczeńca, hotelu i stajni za udostępnienie miejsca, Pierre Cardin / Aliganza za wypożyczenie ubrań, Annie Szczoczarz za pomoc przy zdjęciach.

 

NIE BĘDĘ SIĘ TŁUMACZYŁ 

Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda
  • Fot. Katarzyna Paskuda

zobacz inne

  • KSIĘŻNICZKA, NIEKSIĘŻNICZKA

  • DZIWAK I SZCZĘŚCIARZ

  • SZCZĘŚCIU TRZEBA POMAGAĆ 

  • PASJA, PREDYSPOZYCJE, WARSZTAT